genealogia kresy fotografia oszmiański Bzy… Moje ulubione kwiaty… Kojarzą mi się z Mamą i z Przylesiem. W Przylesiu był cały szpaler bzów: biały „japoński” o bujnych, pełnych kwiatach, dalej ten najpiękniejszy ciemnofioletowy „turecki”, uginający się pod ciężarem dużych kwiatów z czterema płatkami i na końcu zwykły liliowy. A jak pachniały…

Mama też kojarzy mi się z majowymi bzami. Zawsze kwitły na jej imieniny, pełno ich było wtedy w naszym domu.

Była śliczna, co widać na fotografiach i – wydawało się – wiecznie młoda. Drobna, zgrabna szatynka, świetna figura, regularne rysy twarzy. Poruszała się z wrodzoną gracją, jak modelka. Jak wszyscy Łokuciewscy wcześnie osiwiała, ale i tak, kiedy z wnuczką, Kasią biegała po lesie, brano je za matkę i córkę. Właśnie – nie chodziła, ale biegała. Z Kasią, z psem, bo przecież dziecko i pies muszą mieć dużo ruchu. genealogia kresy fotografia oszmiański Komplementy pod swoim adresem kwitowała krótko: „Z tyłu liceum, z przodu muzeum.” Nie żyje od ponad 30 lat, a wciąż spotykam ludzi, którzy Ją pamiętają i ciepło wspominają.

Miała bardzo trudne życie. Myślę, że tylko jej lata szkolne i studenckie były naprawdę szczęśliwe i spokojne – ciepły dom, kochający rodzice, potem uwielbiający ją mąż... Ten sielski okres przypada na lata dwudzieste i trzydzieste ubiegłego wieku – czasy II Rzeczpospolitej, czyli okres między wojnami, a tłem jest Oszmiana, Przylesie i Wilno.

Za to przedtem i potem było burzliwie. Wiadomo – dwie wojny. I to światowe. Pierwsza zaciążyła nad jej dzieciństwem, druga - nad życiem dojrzałym.

Urodziła się w Wilnie, ale wyjechała stamtąd jako bardzo małe dziecko. Lata pierwszej wojny spędziła z rodzicami w głębi Rosji, w Kamieńskiej Stanicy nad Donem, na Kozaczyźnie. Tam przeżyła jeszcze jeden koszmar - rewolucję październikową. Miała wtedy 5 lat, więc musiała ten okres pamiętać, ale nigdy go nie wspominała.

W rodzinnych albumach zachowało się zaledwie kilka fotografii z dzieciństwa Mamy. Bardzo lubię zamieszczone wcześniej zdjęcia niespełna rocznej Zosi zrobione w Cieleżyszkach oraz zdjęcie 10-letniej dziewczynki z warkoczami zamieszczone w tygodniku Świat.

genealogia kresy fotografia oszmiański Jest za to sporo fotografii z czasów gimnazjalnych i studenckich. Widać na nich śliczną, najczęściej roześmianą, dziewczynę, w gronie koleżanek i kolegów.

genealogia kresy fotografia oszmiańskiMama miała zwyczaj podpisywania fotografii. Niestety, sporo napisów zatarł czas, ale te, które zachowały się, świadczą o jej poczuciu humoru np. „Po gramatykę” (znienawidzony przedmiot na studiach), „To ma szyk, to ma dryg, to ma gest”, czy wreszcie „Groźne rywalki: brunetka i szatynka” – podpis pod zdjęciem, na którym figuruje Mama z... krową na wakacjach w Przylesiu.

Oto świadectwo dojrzałości Mamy. Na fotografii śliczna 18-letnia „grzeczna dziewczynka” w mundurku szkolnym z marynarskim kołnierzem. Z dokumentu (pisownia oryginalna) dowiadujemy się, że „po ukończeniu nauki w Gimnazjum Państwowem im. Jana Śniadeckiego w Oszmianie, do którego była przyjęta dnia 1 września roku 1922, zdawała w dniu 3 czerwca roku 1930 gimnazjalny zwyczajny egzamin dojrzałości typu humanistycznego… Świadectwo kończy się stwierdzeniem: „Państwowa Komisja Egzaminacyjna uznała Łokuciewską Zofję za dojrzałą do studiów wyższych i wydaje jej niniejsze świadectwo.”

genealogia kresy fotografia oszmiański genealogia kresy fotografia oszmiański

Była urodzoną humanistką, studiowała etnografię. Nie lubiła matematyki i liczb, marzyła o pracy w muzeum. Niestety, los (czytaj: wojna, śmierć męża) zrządził inaczej. Po wojnie nie podjęła pracy w swoim zawodzie ze względów finansowych. Muzealna pensja nie wystarczyłaby na utrzymanie rodziny. Pracowała w księgowości, na liczydle (nie było jeszcze komputerów ani nawet kalkulatorów) sumowała żmudnie długie kolumny liczb.

genealogia kresy fotografia oszmiański Jak to w życiu bywa – niechęć do matematyki nie przeszkadzała Mamie kochać matematyków. Jej ojciec i mąż byli właśnie matematykami. Przyszły mąż uczył ją tego przedmiotu w oszmiańskim gimnazjum. Była to pierwsza praca świeżo upieczonego absolwenta Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Mój Ojciec miał również uzdolnienia plastyczne. Mama opowiadała, że po klasówkach z matematyki znajdowała w zeszytach kartki ze swoimi pięknymi monogramami. Pewnie na osłodę nienajlepszych stopni z nielubianego przedmiotu. Ojciec zresztą szybko zrezygnował z kariery nauczycielskiej, wyjechał z Oszmiany i rozpoczął pracę w Izbie Skarbowej, ale o Mamie nie zapomniał. Gdy po maturze rozpoczęła studia w Wilnie, pojawił się znów w jej życiu i nie spoczął, dopóki nie została jego żoną. Mieszkali najpierw krótko w Postawach, później w Wilnie.

A potem przyszła druga wojna. Pochłonęła męża i ojca, pozostawiając ją z 3-letnim dzieckiem, mamą i młodszym bratem, którymi musiała opiekować się i zapewnić utrzymanie. Przed wojną studiowała, zdążyła uzyskać absolutorium, a potem urodziłam się ja, więc zajmowała się dzieckiem. Mąż dobrze zarabiał, gdy wybuchła wojna był naczelnikiem jednego z oddziałów Izby Skarbowej w Wilnie. W domu była oczywiście gosposia, toteż tzw. proza życia była Mamie całkowicie obca. Teraz z dnia na dzień musi stawić czoła nowej trudnej rzeczywistości i rozpocząć walkę o byt, do której jest zupełnie nie przygotowana. A jednak daje radę. Rezygnuje z dużego mieszkania, które zajmowaliśmy dotychczas. Przenosimy się do małego sublokatorskiego pokoju w tym samym domu, gdzie mieszkamy we czwórkę (z Babcią i Jerzykiem), a Mama idzie do pracy. Pracuje w fabryce jako tkaczka na trzy zmiany. Ma bąble i odciski na rękach, ale mamy co jeść.

Przypomina mi się teraz taka scena z późniejszego okresu, a mianowicie z pierwszych dni po przyjeździe do Lublina. Nie mamy pieniędzy, a jeść trzeba. Mama wygrzebała z walizki śliczną, przedwojenną jeszcze, sukienkę, resztki dawnej świetności, poszła na targ, by ją sprzedać i kupić coś do jedzenia. Wróciła zalana łzami. Sukienkę sprzedała bez trudu, ale zanim zdążyła zrobić zakupy, ukradziono jej całą gotówkę. Widzę ją, jak idzie powoli, a zawsze szła bardzo szybko, i płacze.

Miłość do muzeów pozostała Mamie na całe życie. Zwiedzała je przy każdej okazji, a mnie – wyznaję ze wstydem - zniechęciła do nich na długie lata. Gdziekolwiek pojechałyśmy, czy to było duże miasto, czy przysłowiowa „dziura”, żelaznym punktem programu była wizyta w miejscowym muzeum. Nawet w podróży, jeździło się wtedy na ogół z przesiadkami, czas oczekiwania na następny pociąg spędzałyśmy zwykle w jakimś muzeum. Nic dziwnego, że musiało minąć sporo czasu zanim z własnej i nieprzymuszonej woli wstąpiłam w muzealne progi. A dziś ciągnę tam moje wnuczki i dziwię się, że nie przejawiają entuzjazmu.

Mama lubiła również kino i książki. Bardzo dużo czytała. W PRL-u książki były towarem deficytowym, trzeba było na nie polować, nie zawsze też były pieniądze na ich zakup, ale Mama była na bieżąco. Należała do jednej lub więcej bibliotek, a panie bibliotekarki dbały o swoją wierną czytelniczkę i podsuwały jej nowości wydawnicze.

genealogia kresy fotografia oszmiański

Dbała o „dokumentację rodzinną”. Po śmierci Babci to ona przede wszystkim kontynuowała jej dzieło, zbierała wycinki prasowe o Tolu i gromadziła je w założonej przez Babcię teczce, dzięki czemu, gdy zabrałam się do pisania wspomnień o Tolu, można powiedzieć – przyszłam na gotowe. Miałam zgromadzony obszerny materiał do wykorzystania.

Wędrówki bliższe i dalsze były jej żywiołem. Była świetnym piechurem, ale też chętnie korzystała z różnych środków lokomocji. W pociągu czy autobusie natychmiast rozpoczynała konwersację ze współpasażerami, a gdy wysiadała po kilkugodzinnej podróży miała już spore grono nowych znajomych.

Miała ogromną wyobraźnię, rzecz w cenie, gdy ma się dzieci lub wnuki, którym trzeba opowiadać bajki. Opowiadała je chętnie, zawsze w coraz to nowej wersji. I tu dochodziło do sporów, bo dzieci – jak wiadomo – lubią nowe bajki, ale lubią również słuchać wciąż tych samych opowieści. W przypadku Mamy o powtarzalności bajek nie było mowy. Nigdy nie usłyszałam żadnej bajki w tym samym wydaniu. Każda powtórka była czymś nowym. Pojawiały się wciąż nowe postacie, a zasłyszane przygody miały następnego dnia zupełnie inny przebieg. Czasem domagałam się stanowczo, aby jeszcze raz usłyszeć opowieść, która mi się szczególnie spodobała. Nic z tego. Za każdym razem była to zupełnie inna historia. genealogia kresy fotografia oszmiański Prawdę mówiąc -- w życiu codziennym bywało podobnie. Powtarzane relacje z przebiegu rzeczywistych wydarzeń też często różniły się znacznie między sobą.

Gdy urodziła się moja Kasia, Mama przerwała pracę, by poświęcić Jej swój czas. Dzięki temu Kasię ominęły żłobki i nianie, a ja mogłam spokojnie pracować.

Lubiła ludzi i zawsze im pomagała. Kiedy jako tako zagospodarowaliśmy się w czasie wojny w Przylesiu, regularnie pakowała do plecaka jajka, mąkę i co tam akurat mieliśmy i wyruszała do przyjaciół, do Wilna, bo przecież u nich, w mieście jest gorzej. Nie było to bezpieczne. Nie było regularnej komunikacji. Mama była – jak już wspominałam - znakomitym piechurem, ale do Wilna było 50 km. Wędrowała trochę pieszo, trochę przygodnymi ciężarówkami, co z pewnością dla ślicznej młodej kobiety nie było bezpieczne. Wyobrażam sobie, jak bardzo denerwowała się Babcia, oczekując na jej powrót.

Niemal do końca życia Mama niestrudzenie robiła zakupy niewiele od niej starszym sąsiadom.

Mama zmarła 27 września 1979 roku.

Bożena GOSTKOWSKA