Napoleon Rouba: Wspomnienie pośmiertne o Franciszku Bohuszewiczu pod tytułem "Białoruski pieśniarz".
Niedawno minęło dwadzieścia pięć lat od czasu, jak niewielkie nas grono, osób różnego fachu i różnych światopoglądów, wyruszyło w zgodnym i dość uroczystym ordynku, koleją żelazną z Wilna do maleńkiej stacji. Zabraliśmy z sobą i wieniec z krajowej jedliny i kwiecia polnego uwity.
Kiedy wysiedliśmy na stacji przeznaczenia, spostrzegliśmy i towarzyszów z Wilna w oddzielnem, a ściśle od nas odgraniczonem, kolisku. Rychło się wszakże znalazł renegat — bo gdzież takowego kiedy zabraknie — i dowiedzieliśmy się od niego, że to przybyło kilku młodych adwokatów z wieńcem wspaniałem, ażeby wziąć udział w pogrzebie ś. p. Franiciszka Bohuszewicza.
Cel tedy wyprawy był wspólny, lecz rozdzielała nas istota tego, za co chcieliśmy uczcić nieodżałowanego Zmarłego.
Udaliśmy tedy my piechotą, zaś panowie adwokaci pocztą do Żupran, małej mieściny w pow. oszmiańskim. Rychło stanęliśmy nad grobem w ubogim piasku wygrzebanym wraz z rodziną zmarłego i dość nielicznem gronem innych uczestników. Nie jestem pewny, lecz zdaje mi się, że był to cmentarz przeznaczony dla wyznań chrześcijańskich.
Już w drodze, ulegając prośbom i naciskom swego grona, przyrzekłem pożegnać ś.p. Bohuszewicza skromnem przemówieniem. Niepodobna było się cofnąć, lubo nad świeżą mogiłą widzieliśmy jakiegoś jenerała dymisjonowanego i całkiem aktualnego uriadnika.
Ze wzruszeniem, łatwo zresztą zrozumiałem, podniosłem w swem przemówieniu miłość zmarłego dla ludu miejscowego, a więc dla Białorusinów i jego pracę ideową nad uświadomieniem i wykształceniem tego ludu. Nawiasem mówiąc, tego ludu była tylko garść mała, bo już nie pomnę, czy to sprzęt owsa czy grochu stanął na przeszkodzie większej frekwencji.
Przypominam dobrze, że po ukończeniu przemówienia, uczułem się coś jakby obrażony, brakiem solidarności ze strony otoczenia z mojemi słowami. Nikt mi nawet ręki nie uścisnął.
Po pogrzebie udaliśmy się do gospody na obiad i tu dopiero rozwiązały się języki moim towarzyszom: wróżono mi „nie stol otdalonnyja miesta Sibiri” lub w najlepszym razie wypoczynek kuracyjny „w ostrogu”. Ale mi to humoru nie popsuło; owszem ubawiłem się doskonale, gdyż mię ubocznie doszło zapewnienie ze strony młodych adwokatów, że „na wypadek czego” mogę liczyć na chętną pomoc ze strony adwokatury.
Jako wyjaśnienie tu dodaję, że według obowiązujących w generał-gubernatorstwie przepisów policyjno-administracyjnych zawiniłem podwójnie: raz, że mówiłem na cmentarzu, czyli w miejscu publicznem, po polsku, i drugi, że chwaliłem zasługi ś. p. Franciszka Bohuszewicza pokątnie usiłując oddziaływać na lud w kierunku nieprzychylnym dla rządu.
Jednocześnie dodaję, że sprawa ta nigdy i żadnych następstw za sobą nie pociągnęła, czyli, że oba wykroczenia uszły mi najzupełniej bezkarnie.
A teraz możemy już przystąpić do rozpatrzenia, co w życiu i czynach ś. p. F. Bohuszewicza zasługiwało na wyjątkowe uznanie i cześć powszechną.
Przed trzydziestu kilku laty, kiedy jeszcze [w Wilnie - przyp. MB] nie było tych wspaniałych hal miejskich, które dziś dobrze służą swojemu celowi, plac ten był t. zw. Targiem Zbożowym.
Przylegający doń na rogu ul. Konnej dom parterowy zajęty był przez kilka lepszych mieszkań i cały szereg pomniejszych, które się łączyły z zajazdami w podwórzu domu dla przyjezdnych chłopów.
Jedno z mieszkań od ul. Konnej zajmował Fr. Bohuszewicz z żoną i dwojgiem dzieci. Łatwo można było poznać to mieszkanie, gdyż osobliwie w dni targowe roiło się u jego progów od chłopów. Pan adwokat, wbrew zwyczajom kolegów, przyjmował swych klijentów już o godz. 5-6 rano na wiosnę, w lecie, a sprawy załatwiał nie tylko w swym gabinecie, lecz i nierzadko na ulicy.
Możnaby stąd wnioskować, że Fr. Bohuszewicz miał rozległą praktykę i, co za tem idzie — znaczne dochody. Lecz wniosek taki byłby słuszny tylko w połowie, praktyka istotnie była bardzo duża, ale dochody bardzo szczupłe.
Ale nasz adwokat tem bynajmniej nie przykrzył. Najmilszą była dlań rzeczą, kiedy mógł sprawę ubić odrazu.
Działo się to wtedy, kiedy obie strony sprowadził do siebie i prowadził badanie.
Wiadomą jest rzeczą, że chłopi białoruscy lubią się pieniać.
To o żerdź od płotu wyjętą, to o gęś zabitą w ogrodzie, to o parę garncy ulęgałek otrzęsionych z dzikiej gruszy na miedzy polnej, chłopi mało tego, że tracą czas na próżno, lecz i ponoszą znaczne wydatki pieniężne na wynagrodzenie adwokata, częstowanie świadków i t. p.
Ś. p. Bohuszewicz takie sprawy wprost dławił, jak chart zające. Pogada z jednym, pogada z drugim, a wreszcie każe jednemu lub drugiemu nawymyślać przeciwnikowi od durniów i bałwanów, a niekiedy i dać w mordę. Potem strony całowały się i dziękowały panu adwokatowi za zgodę. Wzięcie tedy adwokata rosło, ale grosz kapał wąskim strumyczkiem.
Ale Bohuszewicz nie narzekał. Co tydzień jeździł do ojczystych Kuszlan (o wiorst kilka od Żupran) na kota i na lustrację swego nader prymitywnego gospodarstwa folwarcznego. Zaś wieczory, miast siedzieć nad fascykułami prawnemi, spędzał na pisaniu swych wierszowanych utworów białoruskich.
Nie nazywam Fr. Bohuszewicza poetą, lecz pieśniarzem i robię to z umysłu: ten tytuł pieśniarza lepiej licuje z podobnym w języku białoruskim, choć autor był poetą całą duszą.
Z jego utworów wiele jest podobnych do „gawęd” Wł. Syrokomli; niektóre mają podkład satyryczny; są wreszcie i takie, co do rzędu przednich liryk zaliczyć wypadnie.
Wszystkie prace Bohuszewicza złożyły się na trzy małe tomiki, każdy z osobnym tytułem: 1) Dudka, 2) Smyk, 3) Skrypaczka. Wszystkie one ukazywały się drukiem za kordonem i stąd wielka była trudność z ich sprowadzeniem. Dopiero po 1905 roku t. zw. wolnościowym, można je było drukować w Petersburgu, lecz bodaj że pełne wydanie nigdy nie wyszło.
Zbiorek pierwszy był ogłoszony pod pseudonimem Macieja Buraczka, zaś zbiorek drugi — przez Symona Reuke z pad Barysowa.
Należy przypuszczać z tej zmiany pseudonimów autorskich, że Fr. Bohuszewicz chciał wpoić ludowi przekonanie, że dolą jego interesuje się więcej jednostek i ta dola rychłej zmianie na lepsze ulegnie.
Pobieżny przegląd utworów w dwóch pierwszych zbiorkach zawartych objaśni nam ich nastrój i cel. „Dudka” tedy obejmuje: „Moja dudka”, „Durny mużyk, jak worona”, „Jak praudu szukajuć”, „U sudzie”, „Wouk i awieczka”, „Maja chata”, „Prauda”, „Zdarennie”, „Niemiec”, „Dumka”, „S kirmaszu”, „Padarożnyje Żydy”, „Chreśbiny Maciuka”, „Boh niarouna dziela”, „Chciwiec i skarb na św. Jana”, „Hdzie czort nia może, tam babu paszle”, „Kiepska budzie”, „U wastrozie” i „Byu u czyscy”.
Z utworów tych „Dumka” i „Maja chata” należą do czystych liryk; większą część stanowią satyryczno-obyczajowe gawędy, zaś „Chreśbiny Maciuka” staje o miedzę z bohaterską epopeją , jako jedną z kart martyrologji ludowej pod knutem moskiewskim. Bity kilkakrotnie rózgami i nahajami chłop białoruski Maciej z rozkazu słynnego oprawcy kniazia Chowańskiego,
„Wot tak to chryścili mianie kazaki z tutejszaha dy u palaki” woła na zakończenie Maciej. „Smyk” obejmuje dużo pieśni i serdecznych, głębokich inwokacyj zarówno do samego ludu, jak i zbliżonych z nim panów. Niemasz tu wszakże nigdzie ani żółci, ani podszczuwania, ani podjudzania, jeno tu i ówdzie przebija się tęsknota do czegoś lepszego i ku zobopólnemu szczęściu zmierzającego. W niedługim wierszu „Żydok” autor daje ujście swemu oburzeniu na Żydów za wyzyskiwanie ludu i pasożytnictwo. Zaś prześlicznemi lirykami, bodaj najlepszemi ze wszystkich prac poetyckich Fr. Bohuszewicza są: „Chmarki” i „Swaja ziamla”.
A teraz warto nieco uwagi poświęcić, jakie stanowisko zajmował ś. p. Bohuszewicz wśród ludu przezeń umiłowanego. Przedewszystkiem tedy był rzetelnym Polakiem i wszelka agitacja była dlań czemś niezrozumiałem. Nie był on także i politykiem. Była to postać kryształowa, która najsłuszniej mogła powiedzieć o sobie: „Gente Alboruthenus, natione Polonus sum”.
Rad się otaczał młodzieżą inteligentną i gwarzył z nią ochoczo, nieraz dając przykład miłej, szczerej zabawy. Wziął udział w najpierwszej wycieczce Łodziami z Wilna do Kowna, lecz w warunkach wyjątkowych. Oto jechał z nami, lecz we wszystkiem zachowywał dla siebie swobodę ruchów i sposobu życia. Oczywiście zgodziliśmy się bez wahania.
Bohuszewicz wyruszył wraz ze swym krewnym Gabrjelem Rodziewiczem na łódce oddzielnej i swoim dworem. Znaczyło to, że noclegi mieli oddzielne, żywili się osobno i t. d. Pamiętam, jak nocowali na brzegu rzeki przy ogieńku przez całą noc podtrzymywanym, jak obowiązkowo warzyli sobie dwa razy dziennie kaszę i przygotowywali skwarki. Gdy my uprawialiśmy ścisłą abstynencję, Bohuszewicz z Rodziewiczem wypijali parę razy dziennie po czarce i zagryzali skwarkami. Rankami, gdy my dopiero krzątaliśmy się dookoła samowaru, tamci dwaj dawno pomknęli naprzód i doganialiśmy ich dopiero w skwar południowy.
Sądzę, że po wszystkiem, co powyżej powiedziałem, każdy łatwo zrozumie, że ś. p. Fr. Bohuszewicz nie lubiał swego zajęcia zawodowego, które wiązało się z koniecznością zarobkowania. To też nad wyraz pomyślnym dlań darem losu był zapis jakiejś krewnej legujący mu coś około 30 tysięcy rubli.
Nasz pieśniarz poweselał i zrobił w swem życiu zwrot na pięcie. Wyniósł się z Wilna do Kuszlan, dom wyrestaurował, gospodarstwo podparł dobrym inwentarzem i staranną uprawą, co mu zapewniało skromne, lecz pewne utrzymanie. Zaś pozostałą gotówkę przeznaczył dla córki na wykształcenie na śpiewaczkę i dla syna na ukończenie wyższego zakładu naukowego.
Lecz spotkał go zawód jeden i drugi, a śladem tego przyszło cierpienie fizyczne i siły zaczęły gasnąć. Ale do ostatnich dni życia zachował pogodę ducha i wierzył w lepszą przyszłość.
(„Kurjer Wileński”, nr 33, z dn. 11.02.1928 r., s. 3)
Losy Franciszka Bohuszewicza i miejsc na Oszmiańszczyźnie, w których żył i tworzył poeta zostały opisane przez Уладзімірa Содальa w małej broszurce z roku 1992 pod tytułem: „Жупранская старонка”, którą można było kupić w Muzeum Bohuszewicza w Kuszlanach.
Możecie zapoznać się z jej treścią w języku białoruskim klikając na okładki zamieszczone obok. Z powodów technicznych broszura w internecie została podzielona na dwie części. Ze względu na objętość pobieranie może potrwać dłuższą chwilę.
Уладзімір Содаль napisał jeszcze kilka innych książek poświęconych Franciszkowi Bohuszewiczowi, z których najnowsza to "Błogosławione Kuszlany" [Блаславёныя Кушляны] - wydana w roku 2009 w Mińsku z okazji przypadającej w 2010 roku 170 - rocznicy urodzin Fr. Bohuszewicza.
Możecie zapoznać się z jej treścią w języku białoruskim klikając na okładkę zamieszczoną obok.